Gruzja, Gori

good morning Stalin

4 listopada 2010; 2 712 przebytych kilometrów




stalin



Zachciało nam się pojechać choć raz gruzińskim pociągiem. Koka i Shota przekonują, że lepsza jest marszrutka, ale my się uparliśmy, że jednak chcemy pociąg i już. Pierwszy pociąg do Gori odjeżdża o 9:05. Na dworzec idziemy pieszo, bo to pewnie szybciej niż martwić się o bilet na metro. Nie jest tak daleko, mamy jeszcze trochę czasu.
Pani w okienku mówi po angielsku, raz dwa sprzedaje nam bilety (4 lari), prosząc przy tym o paszporty (!). Ale w tym kraju jakoś mnie to nie dziwi ;) Pytamy o drogę na peron pierwszy. Przy każdym wejściu do pociągu stoi dwóch konduktorów - zupełnie jak na Ukrainie. Każą iść dalej i teraz dopiero zauważam, że na bilecie jest numer wagonu i miejsca, które mamy do siedzenia. Napisane po gruzińsku, ale są ładne obrazki, więc nie ma problemu ze zrozumieniem.
Wsiadamy, wagon jest otwarty, jak nasz Interciti ;) Dostaliśmy miejsca przy stoliku, pani chyba się zlitowała widząc nasze plecaki ;) Fotele są bardzo wygodne, pociąg jest super, cieszę się bardzo, że jednak się na niego zdecydowaliśmy! Nie jest może zbyt czysto i wszyscy się na nas gapią, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Ludzie chodzą i sprzedają co popadnie, banany, picie, chaczapuri, jakieś zabawki nawet. Śniadanie samo do nas przyszło ;) Ale z drugiej strony żal patrzeć na tą biedę dookoła, chciałoby się tym ludziom jakoś pomóc, jakkolwiek...

W Gori jesteśmy około 10:25. Wysiadamy na stacji i biegniemy do przodu, żeby sfocić lokomotywę. Pan nas zagaduje, miło. Wchodzimy na dworzec, po lewej Stalin w wymalowanej sali, która wygląda jak jakaś sala pamięci. Miła pani, która sprząta dworzec wpuszcza nas do środka. Ale ja jakoś nie mogę się przemóc, żeby zrobić sobie z nim fotkę, nawet jeśli to tylko pomnik z kamienia...
Pytamy jeszcze o pociąg do Borżomi - nie ma, a szkoda, bo spodobało nam się :) Wychodzimy przed dworzec, oczywiście koniecznie mamy wziąć taxi, zawiezie nas do Upliscyche. Ale dla nas za drogo, czekamy na marszrutkę. Pojawia się trzech młodych kolesi, mówią, że załatwią nam taxi za 3 lari o ile dobrze pamiętam, ale wracają po rozmowie z taxiarzem i okazuje się, że cena dla nas jest tak, jak chciał taxiarz ;) Wchodzę do sklepiku, kupuję placki na drugie śniadanie - pychota!
W końcu jest marszrutka do Upliscyche, a właściwie do wioski na drugim, czyli teraz naszym brzegu rzeki - dalej trzeba dojść pieszo (1 lari). Ładujemy się do środka, wszyscy nam pomagają się władować. Wysiadamy na końcu trasy, kierowca mówi, że tu już musi zawrócić.

Wysiadamy, a tam na ławeczce przed furtką siedzi dziadek, pytamy, czy możemy zostawić u niego plecaki. Możemy oczywiście, dziadek cieszy się, gada z nami, śmieje się, że turyści z Polski zawsze chodzą tu pieszo ;) Wskazuje nam drogę do Upliscyche.